2010-03-03
Ślina w polonezie
Linia produkcyjna, fabryka słówek. Jedno zdanie zapamiętane w kantynie, zdanie w stylu - chwila to wszystko czego można oczekiwać od doskonałości - rzucam na taśmę i obserwuję jak 12 par rąk dokłada do niego, to ziemniaczek w majonezie, to kilka liści szpinaku, to plaster łososia w kolorowym pieprzu, to trochę ogórka, to szczypioru. Obserwuję jak słowo zostaje miażdżone przez frytki w kaczym tłuszczu by za moment wyjść z drugiej strony maszyny, co zwą ją siller. Słowo w pełni wyposażone i gotowe do spożycia. W szkliście purpurowym opakowaniu trafia wprost na półki marka & spencera. Spytacie, jak to się dzieje, że słowo ląduje w sałatce? Sposób jest iście podręcznikowy. Bierzesz uprzednio karteluszek wielkości paznokcia i zapisujesz słowo - umarłych, albo coś iście z doliny lalek, np. sodoma. Zwijasz w rulonik i chowasz do kieszeni. Podczas wykonywania swojej codziennej pracy masz w spodniach ze dwadzieścia takich karteluszków. Kiedy przychodzi pora sypania szpinaku, ty zawczasu sięgasz do kieszeni i chowasz miedzy palcami słowo tak, że niepostrzeżenie ląduje ono między ogórkiem a szczypiorek. Słowo piszemy na zielonym papierze, więc raczej nie rzuca się w oczy. Ląduje w żołądku. Nie wychwyci go wykrywacz plastiku ani metali. Pracownicy są uczuleni na owady, na kolorowe szczepy gumowych rękawiczek, na odpryski z lakieru do paznokci etc. Ciemno zielonego zawiniątka w szpinaku jeszcze nikt nie zauważył. Słowa łączą się w zdanie. Zdanie puszczam na taśmę i obserwuje jak 12 par rąk dokłada coś od siebie. Finisz kończymy, pikap na 17tą, zmiana produktu, dwa i pół tysiąca sweet chili chicken, anielskie włosie, niemyte ręce, ślina w polonezie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz