2010-09-03

moda lokalna

Po kawie zawsze bierze mnie sranie, a nie ma nic gorszego niż nieregularne, zaskakujące sranie. Jakby to gówno można było wyperdzieć, wypierdzieć do pustego, o ileż lżej by się żyło. Zastanawiam się nad wstąpieniem do sekty. Nie do pierwszej lepszej sekty, gdzie banda oprychów szuka latających spodków, ale do takiej, gdzie jest prawdziwy prorok. Właściwie to zdecydowany jestem od dawna, jeśli tylko składki byłyby rozsądne. Szukałem w internecie, pytałem znajomych i nic. Najbliższa sekta z prawdziwego zdarzenia ma swoją siedzibę w Londynie i nie prowadzi działalności korespondencyjnej. Co gorsza, wyczytałem na jednym z portali społecznościowych, że w chwili obecnej rekrutowane są tylko kobiety. Nie żebym był zaskoczony, ale to takie mało duchowe i niesprawiedliwe z resztą.

Tymczasem próbuję wypierdzieć kupę. Macham książką od okna do okna, ruchem nieco nerwowym obserwując przy tym jak pyzata dziewczynka w odblaskowej kamizelce swoim żółtym rowerkiem wjeżdża na krawężnik. Potakując głową uśmiecham się lekko, co musi wyglądać doprawdy głupio. Dziewczynka ma także żółty kask i podkolanka. W końcu, odpychając się grubą nóżką pokonuje przeszkodę. Mam ochotę krzyknąć - brawo! - ale się wstydzę.

To wszystko prawda.

Tymczasem zośka wychodzi z mody. Albo, po prawdzie, nigdy jej tam nie było.

najcieplej nad latarnią

Zjeżdżając do bazy nigdy nie wiesz, czy to już ostatnie zlecenie. Baza to kawałek szutrowego parkingu, garaż i przybudówka wielkości zakładu fryzjerskiego na obrzeżach miasta. W kanciapie siedzi cycata Loren. Loren odbiera telefony i wydaje kierowcą kluczyki. Loren zmienia się z Bety. Bety też odbiera telefony i wydaje kluczyki. Oprócz tego wysyła kierowcą wiadomości w stylu – ta noc jest martwa. chyba nie dociągnę do końca. potrzebuję czekolady. Albo– o mój boże. jeszcze tylko godzina. kto zostanie do końca? – kolejna wiadomość przychodzi trzy kwadranse po północy. Z nogami na kierownicy, leżę jakim długi przez szyby gapiąc się na latarnie z najwyższego punktu w mieście i to wystarcza. Wystarcza by się rozckliwić.

Czekam jeszcze kwadrans. Sprawdzam ile minęło zleceń. Odpalam stacyjkę i zjeżdżam do bazy. Po drodze zahaczam o shella. Kupuję bibułki Swana, i białą czekoladę z rodzynkami.

Nazajutrz rano, w lokalnej gazecie, znalezionej na wycieraczce czytam – fife council dziękuje tym, którzy codziennie wychodzą z psami. Adam Smith College zaprasza na skecze. Zatrzymuję wzrok na portrecie głównego ekonomisty. Podobieństwo do Kanta jest oczywiste. Ta sama zgarbiona postura, te same wyłupiaste oczy. Pierwszy tylko trochę nadmuchany. Drugi trochę wychudzony. Ten sam rocznik. Ciekawe o czym teraz piszą dzienniki w Królewcu – myślę. Kończę parówki z sosem pir-piri i podchodzę do wieży. Tak, w miejscu przeznaczonym na telewizor, a są to powszechne miejsca przeznaczenia, stoi wieża, nazywana przez nas - wieżą przeznaczenia. Wkładam płytę Abela Korzeniowskiego. Obok leży płyta Bjork Guðmundsdóttir, ale jak wiadomo Bjork się skończyła. Tego typu wiadomości, co nie powinno nikogo dziwić, zwykłem odnotowywać na tablicy. Nawyk ów działa jak imperatyw - pisz na tablicy tylko to, o czym chciałbyś aby wiedzieli wszyscy. Myśl tylko o tym, o czym watro napisać. Podziel się z resztą. Bądź błyskotliwy. Ta praca to owoc zdrowej rywalizacji.

Wróć i dopieść zdanie.

Wstaw tagi kursywy.