2010-10-17

nagła śmierć łóżeczkowa

Wchodzi masa. Wchodzi wystarczająco wolno. Ta klawiatura to jedyny kontakt ze światem. Kątem oka widzę, jak ktoś zagląda do okna. Światło jest idealne, ale rozsądek, aparat logiczny, że się tak wyrażę pozostaje nienaruszony. Lekka gorączka, podniesione ciśnienie. Zaburzone postrzeganie czasu, to wszystko prawda. Wycisnąć z tego, co najlepsze. Jest możliwe. Stany mistyczne, co też ludzie wypisują? Zwężenie ego, to tak. Ale nade wszystko dźwięki. To nie jazzik. To nawet nie jest malaria. Bory las.

Mówią, że po grzybach człowiek odczuwa niepokój. Ja ten niepokój mam na stałe. Dajcie mi l ę k.

Gdzie jest pokrętło? Nie mogę znaleźć pokrętła. Gdzie ono u licha jest?
Idę do kuchni w celu wymontowaniu wyciągarki z okapu. W kuchni nic się nie zmieniło. Zaglądam do lodówki, i tam bez zmian. Wypijam łyk mleka i wracam na miejsce. Znalazłem pokrętło. Daje głośniej.


- Jak znajdziesz jednego, to potem już leci. – mówi Kuba.
- Ale te mają taki grzebień od spodu, czy nie? – pytam.
- Mają grzebień. Wszystkie mają grzebień i są takie, powiedziałbym oliwkowe. Na dole mogą być ciemniejsze nawet.

Ambicja.

Czas wolny.

Spacer po polu golfowym. Tuż obok Asdy.


Nazbieraliśmy trzydzieści osiem. Na oko, dobra porcja. Podobno. Dojechawszy do domu, wrzuciłem je na kolorowy papier i wstawiłem do namiotu. Pod lampę.

- Nie musisz ich suszyć, – mówi - jeśli nie przeszkadza ci, że są oślizłe możesz je zjeść od razu. Ale jak je trochę podsuszysz powinny nabrać mocy.
- A mogę je dodać do jajecznicy? – spytałem.
- W wysokiej temperaturze tracą walory. – odpowiedział.

Próbuję wymówić swoje imię do końca ale dźwięk przy końcu się rozchodzi.
Mam krótkie imię i nagle taki problem. Dwie sylaby. Jedna sylaba.
Jakieś dwadzieścia sekund.


Eksperymenty psycholingwistyczne dotyczące mowy pokazują, że w mózgu mamy dyskretne reprezentacje fonologiczne, a nie akustyczne. Aktywacje semantyczne następują 90 ms po fonologicznych?

Wystarczyłoby wydobyć z siebie spontaniczny dźwięk. Dźwięk, który mnie zaskoczy, jakby należał do kogoś spoza kręgu znajomych. Obawiam się, że to bzdura. Nie chodzi w niej o nic innego, jak o zwykłe kojarzenie podobnie brzmiących wyrazów. Semantyczna gęstość otoczenia słowa pojawia się nieco później. Kiedy tylko próbuję uchwycić różnicę mój organizm zdaje się mówić – nie masz do tego predyspozycji.


I to akurat brzmi dobrze. Zabawa w środki psychoaktywne to nic innego, jak zabawa w dialog z własnym organizmem. Test pod tytułem – ile do siebie – tyle od siebie. Wynik tekstu zapisany jest kodem, oznaczającym kwazistabilny stan. Lub jego bliskie sąsiedztwo.

Chyba zrozumiałem, co myślał Joyce wrzucając do ognia rękopis Ulissesa. Rękopisy nie płoną.

Czuję wzmagającą gorączkę. Gaszę jedną, stojącą w kącie lampę i zapalam drugą, tą na parapecie. Zapinam bluzę. Nakładam kaptur. Tak jest dużo lepiej. Światło odbija się od okna. Siły oporu organizują szeregi. Cóż. Pozwolimy im działać.


Indywidualne różnice są spore, jednak aktywacje pomiędzy różnymi ludźmi są na tyle podobne, że klasyfikator może się tego nauczyć. Jeżdżąc na taryfie wyrobiłem w sobie zmysł klasyfikacji trafiający bez pudła do trzeciego podejścia. Zadanie – skwalifikować swą twarz przed lustrem. Odległość pół-statyczna. Tożsamość, jak ją widzę nie ma nic wspólnego z twarzą. Choć nic prócz twarzy, tak jak tożsamość najczęściej jest wspólna.

Intelekt. Rewers. Odraza. Pójść tą drogą. Nuda.

Jeżeli psylocybina rozkłada tożsamość, rozrzedza ego, to na co ją rozkłada i w czym rozrzedza?

Gorączka jest coraz silniejsza. W pokoju parno, lecz coś mi mówi, że nie powinienem zdejmować bluzy. Jeżeli rzeczywistość wygląda inaczej niż w tej chwili ją postrzegam, to skąd mogę mieć pewność, że kiedykolwiek postrzegam ją prawidłowo? Dosadność tego pytania sprawia, że z rozdziawioną buzią zamieram na chwilę w bezruchu. W następstwie tego zdarzenia otrzymuję spontaniczne znaki od postaci za oknem. Kiedy odwracam wzrok, zdaję sobie sprawę, że ostrość widzenia wcięła się mniej więcej na szerokość monitora. Reszta jest rozmazana, zdecydowanie ruchoma. Zdecydowanie gorąca.

Reszta jest notacją.

W tej chwili idę do kuchni zobaczyć, czy coś się zmieniło i już w niej zostaję. Z lodówki potrzebuję trochę wapnia. Otwieram lodówkę i ku mojemu zaskoczeniu wszystko jest na swoim miejscu, otwieram zamrażalnik, to samo. Wypijam szklankę mleka. Smakuje, jak zwykle. Podchodzę do okna. Ktoś pozgarniał liście w kupkę. Powtarzam trzy razy – płonąca kupka złocistych liści. Płonąca kupka złocistych liści. Płonąca kupka złocistych liści. Liście.

Możemy poprzestać na zajmowaniu się przedmiotem myśli jako takim i dalej się nie posunąć. Pomijając wszelkie możliwe czy faktyczne przykłady obiektu uniwersalnego lub możemy skoncentrować się na nim dla niego samego.

Psylocybina zdaje się brać za nasadę trzon szyszynki. Tuż za nią czai się armia endorfin.


Każdy twardy narkotyk, o tyle jest pociągający, o ile nas rozkłada. O ile zbliża do śmierci. Ego, jeśli ma się rozproszyć, to tylko poprzez j e j niczym niepohamowaną obecność.

Liście gorzeją. Nie sposób oderwać od nich wzroku. Po chwili raptem tylko się tlą. Ale to też jest piękne. Nie wiem czy nie piękniejsze.

Cały komizm polega na tym, że nie możemy się oprzeć pokusie uchwycenia momentu wychodzenia z siebie. Niemożliwością jest wyjść i patrzeć z zewnątrz jak się trzaska drzwiami. Niemożliwością jest trzasnąć drzwiami z jednej strony i równocześnie otwierać je z drugiej.

Piękno zawsze mnie cieszy, ale na krótko. Myślę, że nie minęło więcej niż piętnaście minut. Wychylam jeszcze pół szklanki i wracam na tapczan. Dojadam ostatnie osiem. Gaszę małą lampkę na parapecie i zapalam przyciemnione światło w jadalni. Żałuję, że nie zrobiłem tego od razu. Im ciemniej tym lepiej, byle nie całkiem. Człowiek z głębokiej rzeki nie daje mi spocząć. W środku nocy, a może już bliżej dnia, spaceruję po wnętrzu nadmuchiwanej przez lata bańki. Leżąc na tapczanie. Ogarnia mnie euforia żywsza niż po zażyciu kilku dobrych tablet.

Podobno to tryptaminy odpowiedzialne są za zmniejszanie ego. Psylocybina, jeśli dobrać jej odpowiednią dawkę, może wydusić z organizmu pokłady tryptamin, które w normalnych warunkach starczyłyby na miesiąc. Działa ona podobnie jak selektywne inhibitory zwrotnego wychwytu serotoniny. Powoduje zwiększenie stężenia neuroprzekaźnika hormonu tkankowego w przestrzeni międzysynaptycznej poprzez hamowanie jego wychwytu zwrotnego.

Poprzez co wychodzimy? – pytam.

Poprzez szczelinę synaptyczną.

Poprzez grzyby.

Robię pompkę, a po każdej pompce wychwyt zwrotny. Oddycham równomiernie. Tak dwadzieścia pięć razy. Podnoszę się i podchodzę do lustra. Jeśli powiem, że nie poznałem własnej twarzy, zabrzmi to mało wiarygodnie, ale czy cokolwiek z tego, co opowiadam brzmi wiarygodnie? Nie poznałem własnej twarzy. Bo niby co takiego o twarzy napisał w swojej książce Tomasz z Akwinu?

Żeliwne lustro przestało drżeć. Było teraz upstrzone w zanoszące się histerycznym śmiechem pantalony. Co mnie cieszyło. Choć pojęcie tego przekraczało moje możliwości.


Należałoby zadać w ł a ś c i w i e pytanie o neutralizacji świadomości.

Jeśli nikomu nie wynajęli pokoju, nie powinni odmówić.

Nic nie jest trudniejsze do uchwycenia niż jaźń, a jednak tak trudno jej się pozbyć. Ileż wysiłku, ileż finezji trzeba włożyć, aby rozproszyć emfazę doskonałego ja. Bowiem czyż ja nie jest doskonałe?

Niewydarzony – chciałoby się powiedzieć. Przeżycie mistyczne to nie tyle wyjście z siebie, ale otwarcie się na niewiadomą. Przyciśnięcie jej do s e d n a. Cóż może powiedzieć nam Madam Drag Queen – nie wiem kim jestem. I na tym polega jej piękno. Jest n i e w i a d o m ą.

Zamierzam się rozluźnić. Ściśnięta świadomość ma tendencje do izolowania jaźni. Na miłość boską, muszę się położyć. Trzeba mnie złapać za ręce i powiedzieć, że to wkrótce się skończy. Potrzebuję kogoś, kto mnie pogłaszcze i powie, że to tylko gorączka. Jak mam znaleźć telefon?


Tylko te najbardziej naiwne pytania są naprawdę poważne. Są to pytania, na które nie ma odpowiedzi. Pytanie, na które nie ma odpowiedzi, jest barierą nie do przekroczenia. Inaczej powiedziawszy: właśnie pytania, na które nie ma odpowiedzi, wyznaczają granice ludzkich możliwości, wyznaczają ramy ludzkiego istnienia. M. Kundera

W ustach mam suchość. Skórę pomarszczoną, w tyle czaszki ucisk i ciężar. Kiedy spoglądam na ręce widzę pulsujące żyły. Możliwe, że stracę przytomność. Z medycznego punktu widzenia kwalifikuje się do płukania żołądka.

Lekko zginam ogon i pełznę zmienić płytę. Łapczywie rzucając wzrokiem po pułkach szybko zmieniam zdanie, by po raz kolejny pójść w las z człowiekiem z głębokiej rzeki. Toż to doskonałość – myślę. Palmy i paprocie.


Wyobraźnia = wiele chwilowych rezonansów powstaje równolegle, aktywując reprezentacje słów i nie-słów, zależnie od siły połączeń oscylatorów.

Zasadzki.

Większość lingwistów specjalizuje się w fonetyce, fonologii, morfologii, syntaktyce, leksykografii, ontologiach, semantyce, pragmatyce ...
ale język jest wielo-modalny, zintegrowany z percepcją i myśleniem. Zaburzając percepcję, zmienia się myślenie, o tyle, o ile spręża się aby uchwycić novum wrażeń. Jeśli mieszkając na drugim piętrze, widzę za szybą koński łeb, to nie sposób przejść wokół tego obojętnie. Złożoność mózgu nie tyle zostaje w momencie halucynacji zaburzona, ale raczej się uaktywnia. Problem nie polega na uchwyceniu tej złożoności ile na zdefiniowaniu struktury. Lingwistyka neurokognitywna wyjaśnia funkcjonowanie wielu struktur oraz ich relacji, natomiast jej interdyscyplinarny pomost z farmakologią, tą czarną owcą to ciągle czarna jest dziura. Musielibyśmy cofnąć się w czasie i wysłać Wittgensteina na golfa, by dzisiaj móc komentować efekty prac habilitacyjnych na tym polu.

Sfuszerowana odwaga, nazbyt elastyczna. Bo niby na czym miałaby się zatrzymać?

Jestem rad, że tu jesteś Królu.

Chcę umrzeć. Nie chcę tego mówić, ani pisać. Chcę śmierci. Chcę j e j mocniej.


Język przesłania myśl. Myśli wskazują na obrazy tego jak wyglądają rzeczy w świecie, myśleć to mówić do siebie samego, zdania wskazują na obrazy
. L. Wittgenstein (Tractatus 1922)

Modele mentalne to psychologiczne reprezentacje rzeczywistych, hipotetycznych lub wyobrażonych sytuacji.
P. Johnson-Laird (1983)

Jeśli śmierć, a nie sposób o niej myśleć inaczej, jest tylko abstrakcyjną koncepcją, jej metafora będzie tłumaczona matematyką kognitywną.

Pojęcie = węzeł.

Test Turinga nadal zbyt trudny.

Zaczynam tańczyć. Bez muzyki ta masa byłaby męką, jak każda inna masa z resztą. Zbieram siły i zapodaję Billy Joela. Druga fala euforii o niebo silniejsza od pierwszej. Zapalam wszystkie światła. I tak już świta. Zawsze wesoło i radośnie – podśpiewuję. Byle z odwagą i piosenką na ustach. Z dala od śmierci łóżeczkowej.



Kreatywność = wyobraźnia (fluktuacje) + filtrowanie (konkurencja)

Kiedy rozum śpi, nie tyle budzą się potwory, co kwitną hortensje – śpiewam w tonacji molowej, tańcząc przy tym najlepiej, jak potrafię. Czyż matka natura nie jest lepsza od śmierci? Jak mogę mieć do niej urazę. Myślę, że ruszam się naprawdę dobrze.

Należałoby zadać w ł a ś c i w e pytanie o to, jak wyzwolić ciało.

Słowem – pokarz mi jak tańczysz i pokaż mi do czego chcesz tańczyć. Masz tyle po blokowanych czakramów kochanie.

I to jest temat. W nim chcę się złożyć i zasnąć.

Kocham cię – powiedziała – jesteś moją twarzą.

Jesteś moją łysiczką – odpowiedziałem.


Katharsis.

Nazajutrz, koło południa robię test Bceka. Wynik – 18 punktów


UWAGA!
Wynik to : 18 punktów.
Jesteś w depresji. Twój stan wymaga spotkania się z psychiatrą. Wskazane jest rozpoczęcie farmakoterapii.

Oto bezsens i beznadzieja współczesnej psychologii.

Oto przyszłość psychiatrii:

Drukuję stronę z wynikiem.

Powtarzam test kilkakrotnie. Uczę się odpowiedzi.

Niecały tydzień później stoję w kolejce trzymając w ręku receptę z napisem – Diagesil INJECTION 500 MG/AMPOULE

Jestem rad, że tu jesteś królu.


Mimesis.