Przyjęli kilkunastu nowych. Węgrów, Hiszpanów, jedną włoszkę. Pokiwałem głową stwierdzając – to świetnie. Podobno lada dzień mają jeszcze dowieźć cały autobus polaków. Niechybnie czeka ich spełnienie marzeń. Byłem w tej samej sytuacji niespełna rok temu. Na początku wydaje ci się, że jesteś twardy, że robota w sumie nie jest zła, tylko ta monotonia, nieco daje w kość, stwierdzasz po kilku miesiącach. No ale opłacasz mieszkanie kupujesz Micre, zakładasz PayPala i jeszcze górka na koncie. Jednak przychodzi pierwsze załamanie, zaczynasz rozglądać się za czymś nowym. Bez skutku, bez zapału. W końcu bierzesz urlop, ładujesz akumulatory. Po urlopie otępiały dwa tygodnie dochodzisz do siebie i wszystko zaczyna się od nowa. Grunt to się zawziąć - powiadają. Rzucają cię z miejsca na miejsce, szkolą, coś się dzieje, język się szlifuje. Niepokój cichnie. Tak jest w każdym przypadku, co ambitniejsi spadają z deszczu pod rynnę. No bo czym może się różnić praca barmana czy kierowcy od tego co robi team lider, czy menadżer w większym zakładzie. Zakresem obowiązków – od co. Nieznaczną sumą pod koniec tygodnia. Polacy na wyższych stanowiskach często zachowują się jakby złapali samego pana boga za włosy, nie wspominając o tych, co prowadzą własne biznesy. Jednak coś zmienia. Mówią, że jest więcej narzekania, że to już inne czasy. Funt leci na łeb na szyję, złotówka się umacnia, o pracę coraz ciężej. Cały ten zachód wydaje się mniej opłacalny. Ludzie wracają na kontynent. Jeszcze dwa lata temu w Edynburgu było 30 tysięcy polaków, teraz szacuje się, że jest poniżej dwudziestu. Ci, co zostali śmieją się z tych, którzy wyjechali twierdząc, że i tak tu jeszcze wrócą. Nie wiem. Coraz mniej zaczyna mnie to wszystko obchodzić. Myślę nad samozwańczym bohaterem. Takim w wielkim stylu. Mógłbym nim zostać. W końcu jest nas coraz mniej.
Nie poznaję się. Zacząłem pożyczać książki współpracownikom. Nie wiem czy to dlatego, aby mieć o czym gadać, czy to tylko mały krok w długim procesie hellenizacji tej wyspy, czy chcę zyskać ich sympatię, czy to po prostu dlatego, aby mieć o czym pisać. W każdym razie książki znikają z półek, a oni pochłaniają je jak wygłodniałe zwierzęta. Chcą jeszcze. Szmirowata rozchodzi się równie szybko ciesząc się nie mniejszą popularnością. Podobno jest, jedna czy dwie polskie księgarnie w Edynburgu. No ale kto zapłaci 15 funtów za książkę, która w Polsce kosztuje 23 złote. Gdybym nie nazwoził tyle tu tego, pewnie byłbym tam stałym klientem.Sam kiedyś myślałem nad rozkręceniem takiego interesu. Jako dyplomowany księgarz mógłbym to nawet pociągnąć. Do azot i nazot. Sklepy spożywcze - to jest żyła złota, takie biedronki w Polsce, czy słoneczka jak grzyby po deszczu. Wystarczy znaleźć odpowiednie miejsce. Tu polskie sklepy są najdroższe ze wszystkich. Za chleb trzeba zapłacić niespełna 3 funty, za kawałek krakowskiej 5-6, podczas gdy adidasy w lidlu kosztują 2 funty. Hindusi kupują mąkę i kręcą placki, jedzą je przez cały tydzień, mieszkają, po kilkunastu na kupie, dostają po 150 tygodniowo i są szczęśliwi. Nasi rwą mieszkania socjalne, doją benefity ile się da i idzie potem taka rodzinka do polskiego sklepu, niedawno widziałem, robi zakupy, polska kiełbasa, musztarda, pieczywo, gazety, soki, majonez, jak w biedronce i zostawia 120 funtów ze te dwie siaty i też jest szczęśliwa i co najważniejsze czuje się jak u siebie i subiekt się cieszy i to co zarobi odkłada na kupkę i niech no oni jeszcze wpadną ze dwa razy w tym miesiącu a już go prawie stać będzie na nowe audi A5 białe jak śnieg w marcowym słońcu. Hindusów, Azjatów, Pakistańczyków w szczególności już stać od dawna. Z tym, że oni preferują BMW. Podjeżdża takim pod kasyno w Islamabadzie i przyjmują go niczym samego Kulczyka w Mariocie. A nasz? Co najwyżej SKOK spłaci i stać go będzie może na 12 letnie reno i najtańsze OC.
Dzisiaj cały dzień pietruszka. Szkoci jedzą ją w zadziwiających ilościach na święta. Wrzucają pietruchę, tzn. korzeń, gotowany zawczasu przez 3 minuty, do piekarnika i chrupią z sosem musztardowo-miodowym. My mamy swoje jajo, oni pietruchę. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że jak spytasz o to Szkota, odpowie, że to taka biała marchewka i tyle. Jeśli jeszcze zdoła uwierzyć, że rośnie w ziemi, to jak mu powiesz, że to ma natkę u góry, takie zielone, co się sieka do zupy, to cię wyśmieje. Takie mają pojęcie. Tak se luźno kojarzę. Ta Pietrucha mnie wykańcza. Przenoszę się na part-time. Ta myśl jest moją ide-fix od kilku dni. Niech mi tylko spróbują odmówić. Nie wiem czy to rzeczywiście zmęczenie, czy ja się po prostu starzeję. Czy to praca w fabryce tak wykańcza? Czy to moje podejście do niej. Teraz to nie ma znaczenia, widzę światło w tunelu. I niech mi je ktoś kurwa przysłoni.
Po breaku dowiaduję się, że wczoraj zamontowali na prepie, tzn. u nas, kamery. Najprawdziwsze kamery, nie takie tylko atrapy. Podobno ze względów bezpieczeństwa, choć wszyscy wiedzą, że to zabezpieczenie przed wyłudzaniem odszkodowań od firmy. W zeszłym roku wyparowało z tego tytułu 30 tyś funtów. Każdy tu tylko kombinuje, jak coś sobie złamać, jak palca wsadzić do siekarki. Natychmiast biegnę do menadżera z zapytaniem czy jest możliwość odkupienia taśm, a ona na to, że chyba sobie jaja robię. Ja mu mówię, że ależ skąd, że ja tu reprezentuje poważnego producenta i że ona ma pomysł na nowe reality-show – FABRYKA i że on za te taśmy suto zapłaci. Pomysł nie przechodzi. Jeszcze do tego wrócę. To mógłby być hit sezonu z prognozą na co najmniej pięć sezonów. Czujecie?
Tytułem rekompensaty wymyślam kalambur. Pytam każdego po kolei - masz dla mnie dyszkę? – CO? – odpowiadają zdziwieni – No czy masz dla mnie dyszkę? – Jaką dyszkę? – No dyszkę - odpowiadam.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz