2010-03-03

Nowe teorie w medycynie

Dzisiaj zostałem zmuszony aby na chwilę wstać od biurka i pójść na szkolenie. Szkolenie z czynności manualnych. W skrócie chodziło o to, jak podnosić aby nie zrobić sobie krzywdy. W osiem, czy dziewięć osób usiedliśmy wzdłuż złączonych stołów. Oprócz prezentacji, która sprowadzała się do tezy – jeśli bolą cię plecy to jeszcze bardziej daj sobie w kość, były także ćwiczenia. Kazano nam po kolei, przenosić skrzynkę, stosując się oczywiście do wcześniej przyswojonych zaleceń. Ustawiono tor przeszkód więc zadanie nie było łatwe. Kiedy przyszła moja kolej – poczułem się jak istny pajac, nie mogłem uwierzyć w to co się działo. Sytuacja wydawała się dziwnie odrealniona. Mówię nie, nie zrobię tego. Przecież to cyrk, jak się patrzy. No ale z drugiej strony płacą mi za uczestniczenie w tym przedstawieniu. Kiedy zdałem sobie sprawę, że nie mogę się z tego wymigać, pomyślałem że przecież to coś w sam raz dla mnie. Szkoda, że nikt tego nie kręci, zaraz będzie performance – mówię szeptem. Kto im odstawi tu lepszy kabarecik? Musiałem się szybko otrząsnąć i przenieś tą pieprzoną skrzynkę z jednego końca sali na drugi, pamiętając tylko o tym by się nie wypierdolić, trzymać ręce blisko tułowia i zginać kolana. Wstałem, kiedy wyczytano moje nazwisko, wysłuchałem polecenia, po czym, na wyprostowanych plechach, uniosłem ryzę papieru, (skrzynka była teraz na drugim końcu sali, więc musiałbym najpierw po nią pójść) obróciłem się na pięcie i cisnąłem ją po całej długości stołów. Kartki z testami zaświergotały w powietrzu. Ryza spadła na ziemię w połowie drogi. Alex - prowadząca Szkotka osłupiała. Zapadła momentalna konsternacja. Sam nie wiedziałem co się tu wyprawia. Zrobiłem to bardzo spokojnie, opanowanie ale stanowczo, jakbym odgrywał jakąś rolę, jakby ktoś miał w tym jakiś głębszy zamysł. Podjąłem ryzyko i wnioskując z braku reakcji, oni to ryzyko uszanowali. Wiedziałem, że ta chwila milczenia zaraz pryśnie, nie czekając na to, co powie lub, co zrobi prowadząca, z szeroko otwartymi oczyma i prawą dłonią w górze krzyknąłem – szacunek dla Gogola – Po czym usiadłem na swoje miejsce. Opuściłem głowę. Oni wszyscy, nikt z nich nie znał Gogola. Myśleli, że chodzi o google. Myśleli, że próbuję rozładować atmosferę, że to jakiś żarcik słowny, że takie nasze polskie poczucie humoru i że w dobrym tonie będzie się teraz uśmiechnąć. Wszystko nie trwało dłużej niż pięć sekund. Wybuchnął śmiech. Prowadząca – nie chcąc wyjść na idiotkę stwierdziła, że w tym pomieszczeniu niestety nie ma dostępu do Internetu, ale mogę skorzystać w biurze na dole, po czym podniosła ryzę z ziemi i zaniosła do kąta. Skrzynki już nie musiałem podnosić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz