„Jedyną naszą ucieczką jest wyrzeczenie się nie tylko owoców naszych czynów,
ale i samych czynów; narzucenie sobie dyscypliny nieprodukowania,
pozostawienie odłogiem lwiej częsci naszych energii i szans”.
Emile Cioran
Haja. Już nie wiem, który, siódmy dziesiąty, nie… to już ze dwa tygodnie stoję za tunelem. W tunelu jest zimno, tunel bucha zimnym powietrzem na rozgrzane ziemniaki; kingi, parentiery, wedżisy, smolminty, etc. Nie mam pojęcia, kto wymyśla te nazwy, ale muszą tu mieć kogoś od tego. Zastanawiam się, jak ja bym je ponazywał. Wcale nie jestem pewien, czy wymyśliłbym coś ciekawszego. Przyzwyczaiłem się do tego nazewnictwa, nie mógłbym już teraz mówić, myśleć o nich inaczej. Nie wyobrażam sobie. Rosty to rosty. Nauczyłem się nimi żonglować. W tym samym czasie nauczyłem się także kilku nowych słówek po angielski. Jeszcze kilka dni, a śmiało będę poczynał trzema. Trzeba by to zobaczyć. Tymczasem muszę pilnować tunelu. On nie daje wytchnienia. Coś wypluwa, zasysa, ja to łapię i daję się zasysać. Tak w kółko. Strasznie przy tym huczy. Nie słyszę własnych myśli. Musiałem porzucić samotne rozmyślania. Koledzy powiadają, że wyszło mi to na dobre, że zrobiłem się bardziej towarzyski i już nie jestem taki dzikus. No chyba nie jestem – mówię. Oni traktują mnie tylko jako dostawcę, owszem są mili, dają mi zarobić, a czasem nawet zaproszą na melanż. Nikt jednak nie próbuje dociec skąd mój pesymizm. Tłumaczę im czasem na przerwach, że obracamy się w kieracie, że to nie ma najmniejszego sensu, co robimy, a oni tylko, że ten system wcale nie jest zły i że co innego mogliby robić? Tyle ludzi łączy się tu w pary, wydają się tacy szczęśliwi, zakochani, promienni. Pracują razem, mieszkają razem, razem spędzają przerwy, święta, urlopy. Później się wymieniają. Między sobą, stolikami, pokojami. Słowaczka zamienia Szkota na Czecha, Czech Słowaczkę na polkę wymienił itd. Jesteśmy jak jedna wielka rodzina. Były czasy, kiedy jeszcze pracowałem przy lince, że podchodziłem do każdego i zamieniałem kilka zdań. Zagajałem rozmowę, którą kontynuowałem dnia następnego. Z każdym inna historia, inny dramat inne spojrzenia. Zaczął w końcu robić mi się z tego tasiemiec. Telenowela oparta na faktach. Pracownicy liniowi okazali się tak spragnieni rozmowy, a przyznać trzeba, że potrafię słuchać, że w końcu zacząłem wymiękać. Zaczęło mi w pewnym momencie brakować słów. Już nie wiedziałem, co mam tym ludziom odpowiadać. W końcu słuchałem tylko, co mieli do powiedzenia i odchodziłem. Musiałem zadbać o to, aby każdy miał pełne korytko. Dosypywałem każdemu to, co akurat dokładał do sałatki. W ten sposób miałem styczność z każdym przez chwilę, co najmniej kilka razy dziennie. I za każdym razem, przynajmniej tak wydawało mi się na początku, wypadało z człowiekiem zamienić kilka słów. O czym to ludzie nie myślą pakując cały dzień marchewkę do pudełek. Piękne rzeczy. Baśnie i lukrecje. Kanał.
Mam w tym tunelu efekt tuby. Efekt tunelu tu mam. Efekt lunety. Powiadam wam.
Co chwila ktoś tu przechodzi. Jedni przywożą boksy, inni je zabierają, jeszcze inni po prostu tędy przechodzą. Czasem się pozdrawiamy, rzucamy sobie tutejsze haja i szluz. Większość z tych pozdrowień wydaje się szczera. To miłe, jeśli coś może być miłe w fabryce. W końcu mówię tak do każdego, kto jest w zasięgu mojego głosu. Zaczynam krzyczeć, co przy tutejszym hałasie nikogo nie dziwi. Krzyczę haja i spływa ze mnie wszystko, co zostało po samotnych rozmyślaniach. Czuję się dobrze, robię skłony, przeciągam się, walę pięściami w ścianę. Wojtek przynosi kilka jagód z wip-czila. – Dajesz radę z tymi parmentierami? – Pyta. – Jasne stary. Czuję się jak młody bóg. Idź otwieraj baskety, ja tu sobię poradzę. – Odpowiadam. I rzeczywiście tak jest. – Haja – mówię mu na obchodnego, na co nie zareagował. – Haja krzyczę. - Nic.
Można to ująć tak; wszystko co zniewala umysł, choćby to niosło za sobą wygraną na giełdzie, choćby to było wykładane na uniwersytecie, czy prowadziło do nobla z literatury – zniewala umysł i jest dla tego umysłu zabójcze. Być może jestem w tym staromodny, być może nie biorę pod uwagę ludzi matematyki, ludzi policzalnych pasji. Owszem.Pokochałem umysły nie euklidesowe, umysły sprzymierzające się przeciwko sobie, zmierzające w stronę chaosu, w stronę samo-zatraty. Umysły nieeuklidesowe to świadomości rozszczepione, zaburzone, zaskakujące osobowości. Nie posiadające wiedzy, ambicji, talentu. Neurotyczne osobowości naszych czasów to umysły wykształcone, obyte w sztuce i literaturze. Wystarczy pójść na pierwszy lepszy wykład z psychologii i zwrócić uwagę, co studenci robią z rękoma. Ile razy czuję się najszczęśliwszym człowiekiem kiedy kasjerka w banku zaskakuje mnie tekstem, który jej nie przystoi, słowami, które jej się zwyczajnie ze stanowiska wymykają. Kiedy słyszę – pan jest dzisiaj chyba wyjątkowo zmęczony, kiedy kupując znaczek na poczcie kobieta mówi – proszę uważać aby ten znaczek nie został krzywo przylepiony – mało nie rzucam się jak rażony gromem, mało nie całuję po rękach tej, co dba o to aby znaczek nie został krzywo przylepiony, mało jej nie bije braw i nie skaczę z radości, nie dość o tym wspominać w ten sposób, nie dość celebrować tej chwili przez dzień cały. O takiej modzie mówię. O modzie na błahą dbałość. O modzie na umysły roztrzepane. O modzie na umysły nieeuklidesowe. Gdzie ich szukać jeśli nie w sklepie spożywczym, gdzie jeśli nie w fabryce. Gdzie jeśli nie na obczyźnie. Gdzie jeśli nie tam, gdzie najłatwiej się schronić. Otóż odpowiedz jest prosta – w gimnastyce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz