2010-04-02
biological
Dlaczego współcześni mi myśliciele nie mówią nic o współczesnej mi muzyce? Fakt. Wyartykułować jej nie sposób. To jak zapodać sobie w kanał i chcieć równocześnie opisywać, jakby pisało się podręcznik medycyny, zmiany zachodzące w purpurze żył. Niczego więcej nie pragnę, jak zapodawać sobie w ten kanał nutą francuskich duetów, przetwornikami najwyższej jakości. Mieć przed sobą co najmniej pięć godzin do świtu. Myślę, że właśnie tak działa heroina, myślę, że gdyby dać jej ciało, głos i nazwisko byłaby mi jak siostra. Że byłaby między nami odgórna więź, jak między bliźniakami. To nie to, że ta muzyka tak na mnie działa. To skład mojej krwi. Hemoglobina ścina się niczym białko wrzucone do wrzątku po wpływem najmniejszego niemal szmeru skręconego w tę mańkę. Z niej bierze się wszelki jad. Układ nerwowy na wołanie kwaskowej nuty wykrzesza z siebie zapas serotoniny przeznaczony na następne trzy, cztery dni. W przyrodzie nic nie ginie, za wszystko trzeba zapłacić. Wykrzesza i zasysa z desperacką siłą podobną topielcowi chwytającego pierwszy oddech. Wykrzesza i spożywa w czasie tak krótkim, że nie jestem pewien, czy to aby nie tylko krótkotrwała arytmia serca. Dzisiaj to samo spotkało mnie na parkingu przed Lidlem. Jonasz siedział z tyłu, wyszedłem wypiąć go z fotelika i nagle ściemniała wizja. Musiałem się oprzeć. Serce zadudniło jak rażone gromem po czym umilkło. W takich chwilach człowiek czuje się naprawdę zdezorientowany. Pomyślałem, że to może przez tą fabrykę, że za dużo pracuję. Trwało to nie więcej niż 5 sekund, ale to jak pięć sekund ni stąd ni zowąd brutalnie wyrwane z życia przez obcą siłę. Pierwsza myśl jaka dopada wtedy człowieka to, iż właśnie otarł się o zawał. Po chwili wszystko wróciło do normy. Tymczasem francuski duet jebudu, czterdziestą minutę niczym fluoryzująca sinusoida wysysa co najlepsze z mych trzewi. Zdrowa, wirująca toksykologia. Tymczasem zapełnia się kolejna szklanka z wodą cytrynową i muszę to wreszcie powiedzieć – jestem przeciwnikiem wód smakowych, szczególnie tych truskawkowych i brzoskwiniowych, ale… whisky z wodą cytrynową jest zdecydowanie lepsze od whisky z kolą. Nadaje się do picia na ciepło i nie trzeba myć po tym zębów. Można się schlać i sru, prosto do łóżka. Wcześniej, kiedy brakowało koli, dolewałem soczki w kartonikach, ale były zdecydowanie za słodkie, no i na drugi dzień Joncio nie miał co pić. Później próbowałem z pomidorowym i w końcu z rosołem. Z rosołem nie wyszło najgorzej, ale na drugi dzień Joncio musiał jeść serki z tesco zamiast zupki. Teraz do whisky dolewam wody smakowej, cytrynowo-limonkowej i jest to drink jak należy, drink we właściwych proporcjach. Słodko-kwaśny. I serce po takim napoju jakby nabiera wigoru i głowy nie ściska i dusza mniej skamle. Krew lepiej krąży, cera jaśnieje i przede wszystkim od kwasów tłuszczowach wody smakowe są tańsze.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz