2010-05-27

sunny haab

„Być nowoczesnym to parać się po amatorsku Nieuleczalnym”.

Emil Cioran


23 maja 2010 roku między czwartą a piątą nad ranem przeżyłem koniec. Katatoniczny, apokaliptyczny Koniec. Kolejne noce pozostawiły we mnie poczucie powolnego zapadania się, które do dzisiaj miało swoje letargiczne fazy składające się na swoisty epilog. Trwoga w nie mniejszym stopniu niż inteligencja jest środkiem poznania, ale w przeciwieństwie do niej u swego kresu może zamienić się w koszmar. Powinienem o tym milczeć. Nie posiadam środków, które pozwoliłyby mi zamilknąć. Paradoksalnie, nie jest to bynajmniej wykonalne. Obecność śmierci za dnia, zwłaszcza o świcie smakuje niczym czosnek z pieczonej jagnięciny, ożywia, lekko odurza, apatycznie pociąga ku sobie. Zastanawiam się kim byłaby osoba dobrze znająca moją bezsenność. Fantastycznie! Nie zapominam o ludzkim aspekcie całej sprawy. Bezsenność, jeśli tylko dzieli się z kimś łóżko, jest jedyną formą letargu dającą się pogodzić z legalnym, lecz z góry skazanym na fiasko zatraceniem. Względnie niegroźnym. O ile, mając fizjologiczne implikacje, bezosobowe myśli pojawiające się ni stąd ni zowąd w przestrzeni i zderzające się nagle ze ścianami potylicy nie są w stanie wyrządzić krzywdy. Odwalić tą całą robotę nie wychodząc z łóżka, wdrapać się na kilka szczytów, w tym szczyt pruderii i przeżyć. Zwracam się w tej chwili wyłącznie do młodego typa w okularach; gdyby myśl o samobójstwie nie napawała mnie takim spokojem pewnie powiesiłbym się już kilkakrotnie. Nie jest to oczywiście powód do zmartwień. Raczej ta senność, i to że bezwolnie skłaniam się w stronę niemożliwości niewypowiedzianego. To coraz intymniejsza bliskość tych pokładów, wręcz namacalna, mroczna obecność tych sfer nie daje mi spać. I to, co się ogląda w telewizji, to co się mówi o świecie, co się obserwuje. Czyż nie jest to wystarczający powód? Gdybym umiał fruwać z pewnością bym to zrobił, właściwie to zdarza mi się, ale już nie tak często i nigdy na życzenie. Gdybym mógł o tym decydować, zrobiłbym to, ale tylko po to aby runąć z największym na jaki mnie stać impetem. Tymczasem skończyły się obrady okrągłego stołu i okrągłego stołu już nie ma. To co mówią w telewizji, wiecie co mam na myśli. Te wszystkie programy. Mam od tego wrzody na żołądku, do tego problemy z wydalaniem. Dlaczego miałbym się więc troszczyć o sprawy pomniejsze, choćby były najbardziej nawet rozsądne? Nędza wszelkiego wyjaśniania reprezentuje imperatywne parcie na krańcu, jak i u nasady, dostarczającego mi ustawicznych cierpień jelita grubego, poskręcanego tak, że wolę o tym nie myśleć. To, co się w nim kumuluje (a co wydaje się najbardziej ulotne) przejawiając wręcz substancjalne istnienie doprowadza mnie do łez i sprawia, że sam chciałbym tym być. Niczym innym. To, czego potrzebuję, to rozproszenia się we własnej kiszce zaraz o świcie. Jestem pewien, że byłaby to jedna z nielicznych chwili, kiedy wiedziałbym niezbicie, o co chodzi. Tymczasem to inni umierają, inni się troszczą i są bardziej rozsądni, lecz nawet w celi skazańca wybrałbym ten sposób patrzenia. Ciągnę to tylko dlatego, iż czuję, że jest w mojej mocy osiągnąć szczyt gnuśności w marszu. Z klasą. Niepostrzeżenie. Powinienem o tym milczeć, ale nie mam po temu sposobu. Frazesy człowieka rozsądnego – okiełznać galopującą melancholię stwierdzając, że to nuda i móc ustawicznie do niej wracać i chcieć ustawicznie ją przywoływać. Radości tej nie potrafię uniknąć, nie potrafię o niej milczeć. Nie potrafię jej nazwać inaczej jak – jasnością widzenia. Lecz odwołując się do niej drętwieje, czego nie można nazwać inaczej jak – utratą jasności widzenia. Boję się, że oczekując nowych rezultatów, oddalę się od niej, stanę się metodyczny, ugaszę gorączkę i zamilknę. Należałoby może i tego pożądać – boję się jednak, że nie ma nic głupszego. Ku dobrej komunikacji – chodzi tu o coś znacznie więcej niż smutny widok za oknem i obecność śmierci. Chodzi o ćwiczenie się w wirtuozerii gnuśności . Mówię o spijaniu z jej owoców do końca, nie popadając przy tym w zadumę i nie stając się apatycznym. Choć apatia to może złe słowo; nie popadając w osłabienie. Biada zblazowanym. Mówię o alpinizmie leniwców graniczącym z prowokacją. W praktyce; wylegując się do południa; łatwo popaść w rozpacz będącą owocem bezczelności nieszczęścia. Winniśmy raczej naśladować pozycję trupa; jesteśmy tedy nietykalni, inaczej stajemy się żerem dla dziur i koniec z nami. Pozycja trupa nie musi oznaczać pozycji leżącej, choć ta jest wskazana, a tym bardziej nie musi oznaczać dyskrecji. Obsesja śmierci doskonale się dzisiaj wpisuje, sama, w cokolwiek zachcemy ją włożyć. Ku uciesze spacerowiczów; nie zamyka się już przyłapanych na agonii. Nie musimy chować odrazy. Osobiście łatwiej bym sobie z tym radził, gdyby nie kapitulacja jelita. Twierdzi się, że to namaszczenie. Predestynowany by dokonać zamachu na wszelkiej aktywności. Przyjemnie nieudany, kierujący się w stronę mądrości roślinności, nawiedzany przez koszmary bronię się nie rojąc roszczeń. Ospały. Na Ospałość stawiam potężny akcent. Nie myśląc o niej – cierpię. Nie poddając się jej – cierpię. Nie troszcząc się o nią – cierpię. Tego domaga się moja natura – troska mniejszości – technika praktykujących kosztem samych siebie. Tuż spod jej tafli – mowa o senności – czego nie można nazwać snem – wybudzam się. Wybudzam się, gdyż śni mi się obłęd. Trzęsąc głową, łopocząc wargami, nie mogąc nic z siebie wykrztusić, odczuwam go jak zmęczenie, a nie jest on niczym, jak niemożliwością wykrztuszenia z siebie jednego słowa. Tracę wszelkie pojęcie. W końcu wypluwam – realizm realistyczny - cokolwiek miałoby to znaczyć i budzę się z ulgą, która nie jest przebudzeniem. Nic tak nie wyjaławia umysłu, jak próby doszukiwania się sensu między słowami wyplutymi w bezsennej męce o czwartej nad ranem. Przeto już pleść zaczynam, na co nie chciałbym patrzeć inaczej, jak na niższą formę agonii. Bez wątpienia można się w tym trenować, lecz o ileż przyjemniej jest pozostać świeżakiem i nie zmieniając pościeli pisać listy pełne śmieszności i patosu. O tak!

Rozchylam powieki dość żywo. Z pozycji leniwca schodzę w pozycję obserwatora i stwierdzam – męka jest zwieńczeniem.

Powinienem o tym milczeć. Nie posiadam środków, które pozwoliłyby mi zamilknąć. Właściwie to posiadam, lecz powiadają – do twarzy ci z farsą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz