2010-01-07
Gumiaki
Parę dni temu każdy z nowych pracowników dostał swoje gumowce. Musieliśmy je podpisać i kazano nam pilnować ich jak własnych kapci. Gumiaków było tak dużo, że znalezienie swoich przed rozpoczęciem pracy graniczyło z cudem. Co cwansi już pierwszego dnia pospinali kalosze kłódkami. Następnego dnia było już za późno. Wisiały tak, że widać je było tylko od spodu, a podpisany były najczęściej u góry lub z boku. Kończyło się to tak, że na łapu capu, każdy szukał tylko swojego rozmiaru, nie zważając na to czyje to są gumowce, wskakiwał i leciał dalej. Tak więc dzisiaj Zdenka chodziła w butach Milosza, Wojtek w butach Briana, Pola zaś miała gumiaki w serduszka, a Benek znaczek mercedesa. Na moich jaskrawo-różowym markerem napisano - SATAN. Zauważyłem też, że jedna para podpisana jest GOD. Miał ją jąkający Szkot imieniem Keny. Podchodzę do niego i mówię - widziałeś stary co jest z naszymi trepami? Ściągaj szybko jeden, wymieniamy się. Prawy but miałem teraz o numer mniejszy od lewego, ale za to jaki żwawy krok. Nie obnażałem się z tym specjalnie, czekałem aż ktoś zauważy. Niestety chyba tylko ja w tej fabryce zwracałem uwagę na to czyje nosze kalosze. Po krótkim spacerze wylądowałem na maszynie, przy której stać mogą tylko dwie osoby. Perspektywa spędzenia tam następnych dwu godzin wrzucając ziemniaki sprawiła, że zamilkłem na dobre. Stał ze mną ten sam Szkot, z którym wymieniłem się butem. Nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem, mechanicznie wrzucaliśmy ziemniaki i nie było w tym nic nowego. Kiedy skończyły się ziemniaki, a zaczęły jabłka spytałem go czy lubi ziemniaki. Kiedy się skończyły jabłka spytałem czy lubi jabłka. Po jabłkach była marchewka.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz